Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że życiu warto zaufać, że życie to ja, że moc jest we mnie, a nie gdzieś na zewnątrz – w mamie, tacie, mężu, czy przyjaciółce. Gdyby ktoś mnie wcześniej nauczył rozumieć tę moc i ją czuć na pewno byłoby mi łatwiej. Może wtedy nie musiałabym doświadczyć tylu stresujących sytuacji, nieprzespanych nocy i martwienia się o to co będzie? Jednak nikt mi tego nie powiedział, nie nauczył mnie. Musiałam przejść swoją drogę.
Życie próbowało mnie uczyć – poprzez sytuacje i ludzi, że czas się obudzić, przestać się bać, zaufać życiu, nie stawiać oporu. Uczyło mnie, ale ja tego nie słyszałam. Pracowałam dużo za dużo, byłam najlepszą przyjaciółką i pracownikiem kosztem siebie
i swoich wartości, zgadzałam się na wykorzystywanie mojej pracy, nie stawiałam zdrowych granic. Innym było ze mną dobrze, wygodnie, sympatycznie. Ja byłam coraz smutniejsza i pogubiona. Uciekałam w pracę, kolejne zadania, aż w końcu ciało powiedziało stop i przestało mnie wspierać.
Przyszła ciężka choroba, ciało odmówiło mi posłuszeństwa, pamiętam, że bolało mnie tak, byłam pewna że umrę, że już po mnie…, przyszła strata…
Bo tak to już jest, że życie czasami budzi nas przez wielkie szczęście, ale dużo częściej budzi nas przez sytuacje trudne. Ja w tym wszystkim i tak miałam dużo szczęścia, bo się obudziłam i zaczął się mój proces powrotu do siebie, który trwa do dziś.
Dzisiaj ufam życiu, choć to nie oznacza, że już zawsze jest spokojnie. Ja po prostu inaczej reaguje i wiem na pewno, że życie prowadzi mnie zawsze i uśmiecha się do mnie, nie jestem tu sama. Wiem, że zawsze sobie dam radę, bo jestem, bo żyję.